czwartek, 19 marca 2015

Dziesięć dni

Dziesięć dni ... z życia Lakei

19.03.2015

Ten artykuł jest autorstwa wspaniałej, młodej kobiety ... Lakea. Opisała swoją historię i pozwoliła umieścić na moim blogu, co niniejszym czynię.
Życzę miłej lektury o tej fascynującej przygodzie.
Hania.

Praca ze standardem jednej zdrowej komórki wbrew pozorom potrafi zaskoczyć rezultatami. Czasem ciężko przewidzieć, dokąd nas to zaprowadzi i nawet to, co z pozoru nie wydaje się być dobrym wyjściem, jest dokładnie tym, czego potrzebujemy.

Podczas pierwszej medytacji były tylko promienie światła, rozsyłające kody zdrowia. Podczas kolejnych pojawiały się różne wspomnienia oraz obserwujące mnie istoty. Pewnego dnia stanęło przede mną trzech wysokich mężczyzn o pomarańczowej skórze. Przedstawili się, jako moja rodzina, na co ja stwierdziłam, że ich nie znam ani nie pamiętam. Byli bardzo zaskoczeni. Popatrzyli po sobie i odeszli, a ja zajęłam się innymi sprawami, które akurat wymagały mojej uwagi.

Minął jeden dzień, a w kolejnej medytacji wokół mnie zaczęły pojawiać się kolorowe pierścienie. Wznosiły się ku górze, tworząc obraz koncentrycznych kół. Obserwowałam je, ale w tamtym momencie, nawet moje poprzednie doświadczenia nie wskazywały na to, z czym mam do czynienia, chociaż korzystałam z podobnych wynalazków już wcześniej.
Podobały mi się. Chętnie do nich wracałam, ale istniało ryzyko, że łączenie rozprowadzania kodów zdrowia z innymi doświadczeniami może doprowadzić do skrzywienia moich energii. Jakkolwiek nie pojawił się problem z utrzymaniem świadomości przy obu pracach, co sprawiało mi ogromną radość, naprawa późniejszych uszkodzeń mogłaby zająć sporo czasu (jeśli w ogóle byłaby jeszcze możliwa). Postanowiłam więc zająć się tylko komórką i nie wracać podczas tej medytacji do kół.

Oczywiście było mało prawdopodobne, że w obliczu takiej ciekawości i fascynacji tymi kołami, porzucę jednoczesną pracę nad dwoma tematami. Nie udało mi się to już przy kolejnym podejściu. Ten silny pociąg płynął z Istoty, więc nie było możliwe, żeby go tak po prostu zatrzymać lub skierować w inną stronę. Dałam się więc złapać na schemat myślowy o niebezpieczeństwie i mój ziemski umysł starał się podejmować interwencję za każdym razem, kiedy podchodziłam do tej medytacji.

Następnym razem, podczas rozprowadzania kodów zdrowia, spojrzałam na koła, które otaczając mnie pięły się gdzieś daleko, tworząc tunel. Kiedy zrozumiałam już, z czym mam do czynienia, dostrzegłam jego drugi koniec. Był daleko. Można powiedzieć, że stał się moim okiem na inny świat (tu określenie „rzucić okiem” zyskuje nowy wymiar). Widziałam skrawek nieba o mlecznoniebieskim kolorze i jasną gwiazdę. Ten widok wycisnął ze mnie kilka łez i w swej prostocie zachwycił pięknem. Jednocześnie poczułam, że schodzi do mnie energia. Przepływała przez moje ciało i uchodziła rękoma. Nie potrafiłam w tamtym momencie powiedzieć, jaki będzie efekt takiego działania. Mimo tego, przepuściłam przez siebie cały ładunek, nie odczuwając żadnego dyskomfortu.

Kiedy przepływ ustał, postanowiłam się dowiedzieć, jaką gwiazdę widzę na drugim końcu tunelu (ludzki umysł bez ustanku hasał, wskazując na potencjalne niebezpieczeństwo). Zadałam pytanie, a odpowiedź przyszła bardzo szybko. Zapisałam numer. Skojarzyło mi się z teleskopem Keplera, więc zaczęłam szukać w tym obszarze i… znalazłam. Kepler-157, to układ słoneczny oddalony od naszego Słońca o jakieś 2,421 lat świetlnych. Dodałam lokalizację do programu astronomicznego i zrobiłam zdjęcie mapy nieba.

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, jak to jest „śmierdzieć strachem”, to mogę powiedzieć, że mało przyjemnie. Był nieodłącznym towarzyszem każdej medytacji i czasem ciężko było z nim wytrzymać. Jego wszechobecność rekompensowało mi tylko to, że mogłam wybrać, czy chcę z niego skorzystać, czy nie. Dzięki temu nie narastał, bo nie był zasilany moją uwagą. Kiedy więc sytuacja trochę się unormowała, rozpoczęłam porządki w schematach myślowych, aby dać ciału większy komfort pracy.

W kolejnej medytacji ponownie przepuściłam przez siebie energie, które zeszły do mnie tunelem. Poprosiłam Opiekunów o weryfikację i dostałam potwierdzenie, że wszystko jest w porządku. Uczucie podczas przepływu przypominało bulgotanie gotującej się wody. W całym ciele panował ruch, energie mieszały się i łączyły, tworząc nową jakość, a wszystko to bez bólu.

Tam, gdzie wzrok dosięga

W końcu postanowiłam przejść na drugą stronę tunelu. Wspomnienie nauczyło mnie, że nie jest to ani trudne ani straszne. Już po chwili więc zjawiłam się pod mlecznoniebieskim niebem z widokiem na gwiazdę. Stałam na plaży o ciemnobrązowym piasku, a pobliski las miał kolor ciemnej zieleni, graniczącej z niebieskim. Na horyzoncie wschodziło właśnie słońce.

Na moment pojawiła się przede mną wysoka postać o dużych, zielonych oczach. Uśmiechała się, ale zaraz zniknęła, a z gęstego lasu zaczęły dobiegać głosy ludzkie. Nagle z krzaków wybiegło kilku, jak sądziłam, mężczyzn i zatrzymując się przede mną zaczęli zapraszać, abym z nimi poszła. Pomyślałam, że nie są zbyt wysocy, ponieważ sięgali mi zaledwie do ramienia, ale okazało się, że były to dzieci.

Poszłam z nimi, aby dotrzeć do miejsca, gdzie znajdowało się bardzo wiele osób. Wszyscy byli pomarańczowi i siedzieli w kręgach, otaczając biały płomień, przypominający kształtem ziemskie ognisko. Dosiadłam się do jednego z kół, a wtedy po przeciwnej stronie ktoś wstał i zaczął śpiewać. Z jego ust wychodziły całe szeregi geometrycznych figur, które unosiły się nad ogniem. Zaraz wszyscy wokoło dołączyli do niego i w powietrzu aż zaroiło się od przeróżnych kształtów. Śpiewałam razem z nimi, kiwając się na lewo i prawo.

Wkrótce figury utworzyły rodzaj kopuły o białym kolorze, która otoczyła wszystkich tam siedzących. To bardzo piękne, a jednocześnie smutne. Piękne, bo w ten sposób społeczność się wspiera i wzmacnia. Smutne, kiedy przez pryzmat ich radości i wzajemnego szacunku, jaki dla siebie mają, spojrzy się na Ziemię.

Kiedy skończyli śpiewać, siedzieli jeszcze przez chwilę, a ja miałam okazję porozmawiać z kilkoma osobami. Powiedzieli, że kolor ich skóry jest efektem barwnika, który wytwarza organizm, celem ochrony przed promieniowaniem słonecznym.
Ubrania produkują z roślin. Fakturą przypominają ziemski len, tylko są bardziej miękkie i mają różne barwy. Nie są zapinane na suwaki czy guziki, ponieważ włókna w naturalny sposób łączą się, dlatego można powiedzieć, że np. koszulę otwiera się i zamyka.

Wkrótce zaczęli rozchodzić się do domów. Znajdowały się one między drzewami. Wszystkie miały ten sam, biały kolor, ale po wejściu mieszkańców do środka, zmieniały go na inną barwę. Niektóre stały się fioletowe, inne niebieskie lub pomarańczowe. Każdy z nich miał za to identyczny kształt – duży walec ze stożkiem na szczycie (bez okien).

Ostatnim, co zobaczyłam przed powrotem, był wschód białego słońca.

Lakea








wtorek, 17 marca 2015

Dziwny jest ten świat

17.03.2015




U mnie dziwne jest to, że najtrudniejsze sprawy zaczynam rozwiązywać we śnie ... następnie budzę się w środku nocy, spisuję sen by nie zapomnieć, ponownie kładę się do łóżka i jeszcze przed ponownym zaśnięciem wchodzę w rozplątywanie supłów energetycznych.
Tym razem było podobnie ... zastanawiałam się kiedy powstała taka duża nierównowaga, kiedy nasze dusze zaczęły być niewolone ... i przyszedł w odpowiedzi sen.
Śniłam o odległych czasach, o tym jak z matriarchatu przeszliśmy jako cywilizacja na patriarchat a obraz pokazywał dzieje kilku rodzin rządzących, królewskich lub cesarskich ... imion nie pamiętam, więc będę mówić bardzo ogólnie.


Kult matki jest jeszcze bardzo silny a bogaty ród królewski zarządzany jest przez Matkę, która swą miłość skierowała na posiadanie czyli działała z chciwości. Ta królowa miała syna, któremu jak był mały przyrzekła, że swoją żonę będzie mógł wybierać w zgodzie ze swym sercem a nie w interesie królestwa. Młody książę właśnie ma dokonać wyboru małżonki i w tym celu rody mające pannę na wydaniu organizują bale w uzgodnieniu z królową Matką... a ta sprytnie ustanawia, że pierwszy bal odbędzie się u jej faworytki.



Książę poznaje śliczną dziewczynę z zacnego rodu ... tańczy z nią i flirtuje, a dziewczę odpowiada uczuciem i prowokuje intymne stosunki z naiwnym księciem. Bale odbywają się w ustalonej kolejności, jednak inne panny nie są nazbyt atrakcyjne dla księcia, więc powraca do tej pierwszej na ciąg dalszy romansu.

Ostatni bal odbywa się u bardzo szlachetnych i zamożnych ludzi ludzi. Książę nieco znudzony wchodzi do pałacu, udaje się do komnaty balowej, w której na głównym miejscu siedzi Królowa Matka z mężem i obok stoi cud dziewczyna, ich córka.
Książę jak rażony piorunem pada do stóp dziewczyny ... na wszystkich poziomach jest pewien, że to ta jedyna dla niego dusza. Postanawia wziąć za żonę tę piękną istotę ... i tu zaczynają się schody.

Jego matka usiłuje zapobiec temu ślubowi gdyż serdecznie nie cierpi go i jest cała w agresji do całości rodu wybranki syna ... zaczyna więc swoje intrygi.
Okazuje się, że dziewczyna z pierwszego balu jest już w zaawansowanej ciąży i czuje się żoną księcia, co popiera Królowa Matka ... jednak książę nieugięcie powołuje się na obietnicę matki i doprowadza do ślubu. Okazuje się, że dobrze wybrał, bo dwa dotychczas zwaśnione rody mogą się połączyć, z czym nie zgadza się jedynie Królowa Matka.


Okazuje się, że w młodości Królowej był miłosny incydent... Królowa była zakochana w księciu tego rodu i nie mogło dojść do ślubu gdyż ród nie chciał jej jako królowej... poślubiła więc innego księcia a urazę przerodziła we wrogość.

Tak więc są dwie kobiety uwikłane w zawiść... królowa matka i jej faworytka, która powiła bliźniaczki, córki księcia czyli sukcesję do tronu. Na domiar tego książę z małżonką zostali obdarzenie dwoma synami czyli bez prawa do sukcesji.

Emocjonalna sytuacja przypominała węzeł gordyjski i mądra młoda królowa pod wpływem głębokiego współczucia podejmuje karkołomne działanie ... postanawia całą swoją królewską władzę przekazać z ręce męża a następnie synów w przekonaniu, że tak zakończy dotychczasowe udręki.

Nie wiedziała, że cała ta sytuacja była misternie utkana z kłamstw i przekrętów obcej i wrogiej rasy ... kiedy to zrozumiała popadła w beznadziejne poczucie winy ... a patriarchat trwa do dziś.

Ten konflikt w formie energetycznej targa do dziś nami wszystkimi ... na poziomie archetypów trwa nieustanna walka między tym co żeńskie i tym co męskie w każdym człowieku jako spadkobiercy tamtych czasów.
Większość z nas ma zaburzoną samoocenę i boimy się by nasz cień nie wszedł z ukrycia ... by nie ukazał światu szpetnego oblicza. Tak sami sobie robimy kuku zamykając drogę do odzyskania uwięzionej w przeszłości mocy.

Ja zrobiłam porządki z własnymi zasupłanymi energiami ... dziś czuję się jakbym wygrała całą wojnę o własną Istotę. Jest to chyba najwyższa nagroda za determinację z jaką dążyłam do pokochania własnego cienia,

Sensei o wielu imionach:

Hania, Wanda, Fateha.
Gerlanda, Anillach, Shee















poniedziałek, 9 marca 2015

Życie jest bardzo proste

09.03.2015




W swej istocie życie jest na prawdę bardzo proste ... wszelkie komplikacje pochodzą z niesubordynowanego umysłu.

Właśnie dziś miałam ciekawą rozmowę ... znam się już wiele lat z tą osobą. Przez te wszystkie lata dzielę się własnymi doświadczeniami i przekazuję technologie duchowe, które sprawiają, że moje życie z dnia na dzień zyskuje na jakości w sposób przeze mnie odczuwalny i widoczny dla innych.

Kilka lat temu, gdy udało mi się wyjść z kłopotów zdrowotnych przekazałam jak to zrobiłam metodą standardu jednej zdrowej komórki.

Metoda bardzo prosta i genialna. Wystarczy przywołać jedną doskonale zdrową komórkę... i nie mówcie, że nie macie takiej komórki bo byście już nie żyli.
Tak więc skupiamy swoją całą uwagę na tej jednej doskonale zdrowej komórce i pozwalamy by kody zdrowia dotarły do każdej komórki naszych ciał i przestrzeni. Czas skupienia... ile kto wytrzyma jednorazowo... jednak trzeba dość często powtarzać aż uzyskamy doskonałe zdrowie wszystkich naszych ciał.


Mnie udaje się za każdym razem przywrócić równowagę własnego zdrowia, choć też często robię wiele „błędów” doświadczając różnych sytuacji zaburzających tą równowagę.

Byłam pewna, że koleżanka stosuje tą prostą i niczego nie wymagającą metodę aż do dziś. Okazało się, że zastosowała ją tylko raz ... zadziałało ... i włożyła ją do szufladki „wiedza” więcej do niej nie wracając.
Za to nie szczędzi wysiłków i trudu goniąc od książki do „guru” i z powrotem ...za jeszcze większym potwierdzeniem tego, co już doświadczyła. Trochę zrobiłam się bezradna i tylko zadałam szereg pytań.
Czy można być pewnym „uzdrowienia” przez inną Istotę własnego unikalnego systemu? Czy aby na pewno chce być zdrowa czy woli być uzdrawiana? I jeszcze kilka osobistych.

Po zastanowieniu się nad zadanymi pytaniami przyznała, że wiedza bez własnego doświadczenie jest mało użyteczna ... nie pierwszy zresztą raz to przyznała. Przyznam, że poczułam się bezradna ... taki brak zaufania do swojej Istoty i własnego pola ... na to może poradzić coś tylko ta koleżanka.

I tak sobie pomyślałam, że prostota nie jest w cenie ... lepiej biegać po kursach niż wejść na pięć minut do własnego wnętrza ... uff jak czasem trudno zaakceptować taką wolę i dalej powtarzać jak zdarta płyta najprostszą z prawd życie jest bardzo proste wystarczy mieć wolę i determinację by żyć w harmonii z naturą.

Sensei o wielu imionach:

Hania, Wanda, Fateha,
Gerlanda, Anillach, Shee