Obie,
z Hanutą, wiedziałyśmy że mamy odwiedzić Masyw Ślęży już w
czerwcu, kiedy to odwiedziłyśmy kręgi kamienne w Grzybnicy. Termin
był ustalony... 19.09.2013 r. wyruszamy.
Zresztą
nasze ciała się na to przygotowywały bardzo intensywnie i nie
miałyśmy wątpliwości, że to jest ważne :D
Wieczorem,
przed wyjazdem, jak zwykle domykałam dzień i wszystkie jego
sprawy... nagle zaczęło się coś niezbyt miłego dziać, więc
otwarłam Portal Światła... wszystkie byty poszły do portalu.... a
portal nie chce się zamknąć. Zdziwiło mnie to... a jeszcze
bardziej zdziwiłam się, gdy zobaczyłam wręcz "armię"
Istot w kolorze bardzo jasnego piasku... całe były z tego koloru i
ciało, i odzienie... widziałam dość wyraźnie szczupłe
sylwetki... a jedna z tych Istot zatrzymała się przede mną i
długo, przenikliwie patrzyła mi w oczy... Nic nie rozumiałam, po
chwili wszystko znikło... portal się zamknął a Istoty powędrowały
do okolicznych lasów.
Następnego
dnia wyjeżdżałam... jako starsza pani nie chciałam się szlapać
przez całą Polskę samochodem i wybrałam podróż pociągiem.
Mieszkam w pięknej okolicy, jednak połączanie z resztą kraju są
dość kiepski, więc koleżanka odwiozła mnie do Piły, skąd już
miałam zarezerwowane miejsce w pociągu... jechałam do Wrocławia,
bo tam omówiona już byłam z Hanutą. Opowiedziałam Eli mój sen i
powiedziałam, że nie wiem co oznacza, więc niech tylko pamięta,
że coś takiego miało miejsce... nie było we mnie ani niepokoju a
tym bardzie lęku...po prostu nie wiedziałam :D
Podróż
była w miarę spokojna... jedynie oblałam się kawą no i góra
zaczęła mnie wzywać jeszcze przed Poznaniem.
Spotkanie
z Hanutką to zawsze wielka radość i w takim nastroju ruszyłyśmy
do Sobótki, gdzie były zarezerwowane miejsca na nocleg. Okazało
się, że Hanutkę też góra wzywała jeszcze nim przekroczyła
granicę polski...
Nocleg
u pani Doroty okazał się rewelacyjny... prawie domowe warunki tylko
dla nas obu. Do tego pani Dorota okazała się jak na razie jedyną
osobą, która nas w tym śpiącym mieście rozumiała.
Obie
byłyśmy zmęczona i nasze odczucia zwalałyśmy właśnie na
zmęczenie... jednak następnego dnia nie było lepiej.
Zaopatrzone
w mapę i kijki oraz takie ogólne wskazówki jak poruszać się po
Sobótce (obie byłyśmy pierwszy raz w życiu w tej mieścinie)
ruszyłyśmy w kierunku Ślęży.
To
była dziwna droga... nigdzie nie mogłyśmy zobaczyć szlaków
turystycznych... napotkani ludzie nie rozumieli naszej mowy a na
mapie nie bardzo wiedzieli jak podać kierunek....zachowywali się
tak jakby byli w głębokim śnie...
Stanęłyśmy
bezradnie na krzyżówce obok kościoła ... jakaś starsza pani
nareszcie nas usłyszała i pokazała kierunek, w którym mamy się
udać...
W
końcu dotarłyśmy pod Ślężę i szłyśmy wzdłuż pola
kukurydzy... Hanutka nie mogła się oprzeć i podjadła kilka kolb
tej kukurydzy a ja zjadłam banana :D
Dotarłyśmy
do lasu i to, co nas zadziwiło... to brak śpiewu ptaków, taka
nieruchoma cisza. Usiadłyśmy na głazie i w skupieniu zwracałyśmy
się do świętych Żywiołów... po chwili odezwał się śpiew
ptaka, za moment dołączył kolejny i już po chwili cały las
wypełnił się ich śpiewem.
Raptem
z lasu zaczęły wyłaniać się Istoty z mego snu...
utworzyłyśmy mentalny otwór w górze i odgruzowywać tunele...
Istoty szybko przemieszczały się tym tunelem w głąb.
My
z kolei ruszyłyśmy dalej, w kierunku Wieżycy. Droga przebiegała w
skupieniu... po dłuższej chwili otrzymałam ostrzeżenie, że mamy
zachować ostrożność, bo grozi nam niebezpieczeństwo.
Dochodziłyśmy już do Wieżycy i Hanuta chciała zrobić kilka
fotek jednak aparat wysunął się z jej ręki i jakoś tak sam z
siebie zrobił zdjęcie... obejrzałyśmy
W
schronisku pod Wieżycą zatrzymałyśmy się na odpoczynek i pyszną
kawę... popieściłyśmy Hektora, ogromnego bernardyna.
Obejrzałyśmy
mapę, sprawdziłyśmy czas i naszą kondycję... i doszłyśmy do
wniosku, że dziś dalej nie będziemy się forsować. Poszłyśmy
jeszcze kawałek w kierunku szczytu i zostałyśmy wręcz
zatrzymane... Zdziwione weszłyśmy w tą sytuację... znalazłyśmy
się wewnątrz góry w ogromnej komnacie... chyba komputerowej...
było tam wiele urządzeń i takie ogromne ekrany... wokół panował
dość nerwowy ruch ... mamy wracać do domu i stamtąd wspierać
całą akcję.
Zawracamy do schroniska i chcemy zamówić taxi,
jednak to okazuje się niemożliwe... ruszamy więc drogą w dół
mając nadzieję, że może jakiś autobus będzie... też płonna
nadzieja... ostatecznie złapałyśmy stopa i starszy pan zabrał nas
i podwiózł nas pod sam dom.
Zrobiłyśmy
sobie kawę i prawie natychmiast zaczęła się praca energetyczna...
nie będę tego opisywać, bo i o słowa trudno.
Późnym
wieczorem opowiadałyśmy pani Dorocie naszą przygodę i okazało
się, że zrobiłyśmy trasę co najmniej 15 km... jednak nasze
skupienie i mobilizacja sprawiły, że nie czułyśmy zakwasów a i
spoć poszłyśmy dopiero po jedenastej ... kiedy to już było dla
nas bezpiecznie.
To
był pierwszy dzień wyprawy :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz