wtorek, 29 października 2013

Ślęża - Wyprawa dzień pierwszy


Obie, z Hanutą, wiedziałyśmy że mamy odwiedzić Masyw Ślęży już w czerwcu, kiedy to odwiedziłyśmy kręgi kamienne w Grzybnicy. Termin był ustalony... 19.09.2013 r. wyruszamy.
Zresztą nasze ciała się na to przygotowywały bardzo intensywnie i nie miałyśmy wątpliwości, że to jest ważne :D
Wieczorem, przed wyjazdem, jak zwykle domykałam dzień i wszystkie jego sprawy... nagle zaczęło się coś niezbyt miłego dziać, więc otwarłam Portal Światła... wszystkie byty poszły do portalu.... a portal nie chce się zamknąć. Zdziwiło mnie to... a jeszcze bardziej zdziwiłam się, gdy zobaczyłam wręcz "armię" Istot w kolorze bardzo jasnego piasku... całe były z tego koloru i ciało, i odzienie... widziałam dość wyraźnie szczupłe sylwetki... a jedna z tych Istot zatrzymała się przede mną i długo, przenikliwie patrzyła mi w oczy... Nic nie rozumiałam, po chwili wszystko znikło... portal się zamknął a Istoty powędrowały do okolicznych lasów.
Następnego dnia wyjeżdżałam... jako starsza pani nie chciałam się szlapać przez całą Polskę samochodem i wybrałam podróż pociągiem. Mieszkam w pięknej okolicy, jednak połączanie z resztą kraju są dość kiepski, więc koleżanka odwiozła mnie do Piły, skąd już miałam zarezerwowane miejsce w pociągu... jechałam do Wrocławia, bo tam omówiona już byłam z Hanutą. Opowiedziałam Eli mój sen i powiedziałam, że nie wiem co oznacza, więc niech tylko pamięta, że coś takiego miało miejsce... nie było we mnie ani niepokoju a tym bardzie lęku...po prostu nie wiedziałam :D
Podróż była w miarę spokojna... jedynie oblałam się kawą no i góra zaczęła mnie wzywać jeszcze przed Poznaniem.
Spotkanie z Hanutką to zawsze wielka radość i w takim nastroju ruszyłyśmy do Sobótki, gdzie były zarezerwowane miejsca na nocleg. Okazało się, że Hanutkę też góra wzywała jeszcze nim przekroczyła granicę polski...
Nocleg u pani Doroty okazał się rewelacyjny... prawie domowe warunki tylko dla nas obu. Do tego pani Dorota okazała się jak na razie jedyną osobą, która nas w tym śpiącym mieście rozumiała.
Obie byłyśmy zmęczona i nasze odczucia zwalałyśmy właśnie na zmęczenie... jednak następnego dnia nie było lepiej.
Zaopatrzone w mapę i kijki oraz takie ogólne wskazówki jak poruszać się po Sobótce (obie byłyśmy pierwszy raz w życiu w tej mieścinie) ruszyłyśmy w kierunku Ślęży.
To była dziwna droga... nigdzie nie mogłyśmy zobaczyć szlaków turystycznych... napotkani ludzie nie rozumieli naszej mowy a na mapie nie bardzo wiedzieli jak podać kierunek....zachowywali się tak jakby byli w głębokim śnie...
Stanęłyśmy bezradnie na krzyżówce obok kościoła ... jakaś starsza pani nareszcie nas usłyszała i pokazała kierunek, w którym mamy się udać...
W końcu dotarłyśmy pod Ślężę i szłyśmy wzdłuż pola kukurydzy... Hanutka nie mogła się oprzeć i podjadła kilka kolb tej kukurydzy a ja zjadłam banana :D
Dotarłyśmy do lasu i to, co nas zadziwiło... to brak śpiewu ptaków, taka nieruchoma cisza. Usiadłyśmy na głazie i w skupieniu zwracałyśmy się do świętych Żywiołów... po chwili odezwał się śpiew ptaka, za moment dołączył kolejny i już po chwili cały las wypełnił się ich śpiewem.
Raptem z lasu zaczęły  wyłaniać się Istoty z mego snu... utworzyłyśmy mentalny otwór w górze i odgruzowywać tunele... Istoty szybko przemieszczały się tym tunelem w głąb.
My z kolei ruszyłyśmy dalej, w kierunku Wieżycy. Droga przebiegała w skupieniu... po dłuższej chwili otrzymałam ostrzeżenie, że mamy zachować ostrożność, bo grozi nam niebezpieczeństwo. Dochodziłyśmy już do Wieżycy i Hanuta chciała zrobić kilka fotek jednak aparat wysunął się z jej ręki i jakoś tak sam z siebie zrobił zdjęcie... obejrzałyśmy

  je dopiero po powrocie do domu... jest to zdjęcie chmur i czegoś jeszcze....



W schronisku pod Wieżycą zatrzymałyśmy się na odpoczynek i pyszną kawę... popieściłyśmy Hektora, ogromnego bernardyna.
 Obejrzałyśmy mapę, sprawdziłyśmy czas i naszą kondycję... i doszłyśmy do wniosku, że dziś dalej nie będziemy się forsować. Poszłyśmy jeszcze kawałek w kierunku szczytu i zostałyśmy wręcz zatrzymane... Zdziwione weszłyśmy w tą sytuację... znalazłyśmy się wewnątrz góry w ogromnej komnacie... chyba komputerowej... było tam wiele urządzeń i takie ogromne ekrany... wokół panował dość nerwowy ruch ... mamy wracać do domu i stamtąd wspierać całą akcję.

Zawracamy do schroniska i chcemy zamówić taxi, jednak to okazuje się niemożliwe... ruszamy więc drogą w dół mając nadzieję, że może jakiś autobus będzie... też płonna nadzieja... ostatecznie złapałyśmy stopa i starszy pan zabrał nas i podwiózł nas pod sam dom.

Zrobiłyśmy sobie kawę i prawie natychmiast zaczęła się praca energetyczna... nie będę tego opisywać, bo i o słowa trudno.
Późnym wieczorem opowiadałyśmy pani Dorocie naszą przygodę i okazało się, że zrobiłyśmy trasę co najmniej 15 km... jednak nasze skupienie i mobilizacja sprawiły, że nie czułyśmy zakwasów a i spoć poszłyśmy dopiero po jedenastej ... kiedy to już było dla nas bezpiecznie.


To był pierwszy dzień wyprawy :*



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz