wtorek, 29 października 2013

A więc co miało miejsce na Ślęży


Ta zmiana zaczęła się w Grzybnicy w czerwcu 2013 r. i jest opisana tu http://homoangelo.blogspot.com/2013/06/a-cha-stao-sie.html
Następny etap, to Ślężą we wrześniu i Gdynia w październiku tegoż samego roku.
Krąg książęcy w Grzybnicy



Wcześniej opisałam pierwszy dzień pobytu w Sobótce i... zatrzymałam się do dziś. Powód był prost, najpierw nie mogłam upubliczniać tego co zostało zrobione na Ślęży aż do momenty dokończenia zadania w Gdyni. A drugi to taki, że zdarzyły się sprawy, których nie potrafiłam opisać i dopiero teraz po kilku dniowym przystosowaniu mego osobistego komputera biologicznego jestem w stanie nadać jakieś znaczenie słowne obrazom z którymi miałam do czynienia.



Mnich, a właściwie Strażnik 
A więc, co miało miejsce na Ślęży?



Jak pisałam, pierwszego dnia została obudzona Świadomość Żywiołów i wprowadzona pomoc do wewnętrznych komnat góry. Następnego dnia obie z Hanutą wprowadzałyśmy rezonans z drugiej strony góry. Było to bardzo ciekawe doświadczenie... niby „przypadkiem” zostałyśmy przewiezione do źródełka. 
Źródełko
Po prostu taksówkarz zawiózł nas w inne miejsce niż chciałyśmy, powiedział że ty jest źródełko, skasował nas za 15 km drogi i zwiał... Pytając tubylców w końcu znalazłyśmy to źródełko... jednak we mnie narastał potężny bunt... wszyscy tłumaczyli nam drogę kierując od kapliczki do kościoła i z powrotem... czarna magia, gdy nie znasz terenu. Gdy już dotarłyśmy do źródełka chciałyśmy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy... młody człowiek na mapie pokazał nam to miejsce … ktoś zapytał jaka to „figurka” stoi opodal... i mój bunt uzewnętrznił się. Betonowa makolągwa otoczona sztucznymi, wypłowiałymi kwiatami ... oto obiekt kultu, mój estetyczny zmysł tego nie wytrzymał. Przywołując Żywioły w myśli miałam życzenie, by całe to byle jakie bałwochwalstwo zostało zmiecione z Ziemi... to mnie nieco uspokoiło. Przyglądałyśmy się mapie jaką mamy drogę powrotu... do przełęczy Tołpy około pięć cz sześć km i dalej przez szczyt Ślęży do Sobótki … przed zmierzchem nie zdążymy. Druga droga powrotu to 15 km asfaltem, wśród samochodów... też mało nęcące... ostatecznie udało nam się stopem dojechać do Sobótki i to dość wcześnie. Postanowiłyśmy więc co nieco poznać to miasteczko. Wyczuwałyśmy już pozytywną zmianę więc uradowane uraczyłyśmy się pysznym naleśnikiem jarskim i lampką wina .. ot tak dla uczczenia tego faktu. 
Wracając zatrzymałyśmy się jeszcze przy kamiennym lwie i „grzybie”, te obiekty stały oczywiście przy kościele... Przyglądałam się grzybowi i otrzymałam informację, że to starożytna forma fallusa i zawiera nieciekawe kody manipulacji seksualnej. Zrobiłyśmy zdjęcie jednak niewiele uwagi mu poświęciłyśmy.
Kamienny Lew
Kamienny lew, to inne energie... były widoczne na nim runiczne napisy i widok uśmiechniętej, życzliwej głowy. Resztę wieczoru spędziłyśmy w naszej kwaterze.
Następnego dnia miałyśmy jeszcze raz podejść na Ślężę i w drodze powrotnej zatrzymać się przy kamiennym mnichu.
Tak więc następnego dnia ruszyłyśmy rześko na Wieżycę i byłyśmy przekonane, że mamy wejść na szczyt... jednak myliłyśmy się, zostałyśmy poprowadzone drogą okrężną wokół szczytu i robiłyśmy wiele przystanków by przekierować energię tych miejsc. Cały czas wiedziałyśmy już, że ma nastąpić zmiana kodu z 010 na 101...to było ważne, by przywrócić właściwy język binarny.
Wokół szczytu Ślęży
Ostatecznie na szczy nie weszłyśmy, tylko podążyłyśmy drogą powrotną spotkać kamiennego mnicha.

No i tu czekała nas kolejna niespodzianka. Cały kamień pokryty był znakami, pismem runicznym. Moja znajomość tego pisma była niewystarczająca by dokonać odczytu na miejscu, więc Hanuta zrobiła dużo dokładnych zdjęć bym mogła odczytem zająć się w domu.
Siedzę na ławce, naprzeciw mnicha i … kamień mówi, że nie jest mnichem a strażnikiem z Raduni... że mam przekazać do centrum wewnątrz Ślęży te informacje.... jak zaczęły płynąć, to wołałam o pomoc Hanutkę... moje ciało ledwo wytrzymywało. Obie dość długo przekazywałyśmy te dane... z tego co zrozumiałyśmy w Raduni jest jakaś baza obwodowa, na razie ukryta a ten strażnik został przeniesiony, by utrudnić odnalezienie tej bazy.
Tak więc do naszej kwatery wróciłyśmy już o zmierzchu, niesamowicie zmęczone... nogi ledwie nas niosły i jedynie humor dopisywał.
Wieczorem jeszcze oglądałyśmy zrobione zdjęcia i jakież było nasze zdumienie, wszystkie znaki z kamienia jakie było dobrze widać wcześniej... teraz, po przekazaniu ich do centrum … po prostu zniknęły i to ze wszystkich zdjęć, nawet tych robionych dzień wcześniej.
W kwaterze kawa smakowita
Długo rozważałyśmy to zdarzenie, jednak nie będę tego opisywać, bo nasze wnioski w tym momencie jeszcze były mylne …. jak to się śmiejemy... dwa niepoczytalne kable podłączyły się do czegoś, czego jeszcze nie pojmują.
Jednak Ślęża dała nam pewien prezent... Był już późny wieczór, śmiałyśmy się z naszego zmęczenia, gdy nagle zostałam przeniesiona do komnat wewnątrz góry i stoję nieruchomo... trochę to dziwne dla mnie było, więc proszę Hanutkę by zerknęła co ja robię w tym miejscu.
Po chwili Hanutka melduje, że stoję nieruchomo a ona obok... niby nic się nie dzieje, a my stoimy. Tuż prze snem, po wielu godzinach stwierdziłam, że otrzymałam ciekawy strój. Szata błyszcząca, przepasana paskiem z ogromną prostokątną klamrą jakby z platyny, na której wyryte są jakieś znaki. Na piersi mam zawieszony, też duży,tym razem złoty medalion z innymi znakami. Do tego na głowie mam coś z ogromnym, błyszczącym okiem... taki diadem podobny do czapki górniczej. Na moim palcu pojawia się sygnet z wyraźnym wzorem... dowiaduję się, że ten eteryczny stój będzie mi potrzebny w Gdyni... a sygnet mam zrobić fizyczny. Opowiadam to Hanucie, a ona nic tylko wciąż stoi...

Następnego dnia wyjazd, okazuje się że Hanutka też ma strój, nieco inny i do tego ma asystę czterech wiatrów.



Następny etap będzie w Gdyni


Hania










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz